Forum www.wsrexodus.fora.pl Strona Główna

Powożenie - podróż do RCH Staccato z maratonówką

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.wsrexodus.fora.pl Strona Główna -> Archiwum / Stały tutaj / Wanilia / Treningi
Autor Wiadomość
Rustler
Ojciec Dyrektor



Dołączył: 19 Sty 2011
Posty: 392
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:21, 11 Maj 2011    Temat postu: Powożenie - podróż do RCH Staccato z maratonówką

Pomiędzy bezmyślnym wykonywaniem rytunowych stajennych obowiązków wpadłam na potwierdzenie zamówienia na sprzęt z RCH Staccato. Na prędce próbowałam przypomnieć sobie co ja tam znowu... no tak! Drągi i odkosy do przeszkód! Pomknęłam do stajni w poszukiwaniu posiadaczy kluczyków od naszej Kijanki, w duchu ciesząc się na myśl o nowiuteńkich, barwnych drągach. Mariusz opierał się o boks Respekta, w spokoju wyrywając Adrenaline.
- Gdzie są kluczyki? - zapytałam, poprzedając pytanie znaczącym chrząknięciem - Mam nadzieję, że samochód już naprawiony.
- Oczywiście, już naprawiony - odparł z wyraźnym zakłopotaniem, przeszukując kieszenie.
- W takim razie, pytanie za sto punktów. Kto widział nasz samochód? Taki duży, czarny. No wiecie, w dzisiejszych czasach ludzie często gubią suvy. Z przyczepami. - moja irytacja przekroczyła górny pułap.
- Jakby to... w warsztacie - stajenny udzielił odpowiedzi unikając mojego gromowładnego wzroku.
- W takim razie zapraszam, zasuwasz po przeszkody z taczką. Ludzie, czy ja wam płacę za wszechzrozumiałe robienie wszechogólnego burdelu - w połowie wypowiedziałam, w połowie wykrzyczałam, nieoszczędzając wymyślnych przerywników. Wlazłam do siodlarni robiąc wiele huku.
- Chyba się zdenerwowała... - cicho podsumowała Adrenaline. Po wypiciu prawie litra wody niegazowanej, co zawsze działa na mnie uspokajająco wpadłam na pomysł. Nie powiem, niezbyt mądry, ale jedyny. Chyba, że chcę dopłacać za magazyn...
- Mariusz! - wydarłam się wpatrując w leżące na najwyższej półce szory. - Ściągasz mi to, a za 10 minut jesteś u mechanika. - wskazałam na uprząż. W odpowiedzi dostałam pożądany sprzęt, który zarzuciłam na ramię. Do drugiej ręki wzięłam kuferek ze szczotkami oraz bat do lonżowania. Ale będzie rzeźnia. Nie drogi czytelniku, nie mylisz się. Razem z Wanilią jedziemy w teren! Maratonówką...
Z nieukrywanym brakiem entuzjazmu udałam się do letniej rezydencji naszych klaczy. Wanilia skubała trawę w cieniu szopy, mającej na celu chronić przed wiatrem. Konie na mój widok szybciutko zbliżyły się do ogrodzenia. Siwusa odłowiłam na uwiąz, zgrabnie zamknęłam za nami bramkę. Przyprowadziłam klacz pod nasz rezolutny garaż, aktualnie zamieszkiwany jedynie przez nasze powoziki. Przywiązałam siwkę do belki, rozłożyłam obok sprzęt i zabrałam się za czyszczenie. Klacz nie zamierzała mnie dzisiaj oszczędzać. Jej biała sierść w całości była pokryta równomierną warstwą błocka. Skąd to się na pastwisku wzięło? Muszę dopisać przejrzenie stanu nawierzchni do listy robót. Na szczęście małopolka zgubiła długą sierść, a błoto było zaschnięte. Przy akompaniamencie kichnięć pozbyłam się panierki, która unosiła się w powietrzu powoli osiadając na mnie. Całe zajście miało jeden plus, błoto wykruszyło się, skutecznie usuwając zażółcenia na sierści Wanilii. Otrzepałam się, miękką szczotką finalnie oczyściłam i przylizałam klacz, szybko biorąc się za kopyta. Wszystko wskazywało na to, że ten wyjazd w teren nie jest zbyt mądrym pomysłem. Dzikuska była pełna energii, która wręcz ją rozsadzała. Wyrywała nogi, musiałam poradzić z nią sobie jedynie siłowo, mocno wyginając staw pęcinowy. Kiedy wszystko było w porządku - dla bezpieczeństwa nałożyłam jej ochraniacze. Powoli ułożyłam na jej ciele uprząż, zaplątując nad grzbietem pasy ciągowe oraz długie wodze. Machnęłam na szybko oddalającego się w stronę bramy Mariusza. Chłopak z miną zbitego psa zbliżył się, szybko wykonując moją prośbę tj. wyprowadził maratonówkę przed garaż. Klacz aż podskoczyła na widok powozu, ostatnio ćwiczyłyśmy z nim maraton, pozwalając sobie na naprawdę dzikie galopady. Dokładnie umieściłam pasy ciągowe na orczyku, pilnując by samej się w nie nie zaplątać. Umieściłam bat obok siedziska, na głowę włożyłam kask, wskoczyłam na powóz i ujęłam wodze w obie dłonie. Na miejscu zjawiła się Asia po czym wręczyła mi kantar i uwiąz, o który cześniej poprosiłam.
Wanilia przebierała nogami, jednak spokojnie stała w miejscu, czekając na sygnał. Skróciłam wodze na kontakt, zacmokałam na klacz, podganiając ją lejcami. Dobrze odczytała moją komendę, gwałtownie ruszyła, mocno wchodząc w szory. Siwa świetnie opanowała ten początkowy zryw, potrzebny czasem do ruszenia cięższego powoziku. Maratonówka nie była zbyt ciężka, toteż całość zabujała się w odpowiedzi na ruszenie klaczy. "Whoa" zwolniłam ją nieco, komendą stosowaną również z siodła, przy początkowej nauce przejść. Siwa odpuściła, cały czas jednak energicznie krocząc do przodu. Lejce miałam lekko napięte, nie byłam pewna co do zachowań klaczy. RCH Staccato na szczęście nie było dużo oddalone od Exodusa, jednak nie chciałam wywlekać siwej na drogę - musiałyśmy nadłożyć drogi jadąc lasami. Powrót, gdy obarczymy powozik towarem, może okazać się trudniejszy, wtedy prawdopodobnie wybiorę drogę po której łatwiej ciągnąć załadowany wóz - asfaltówkę. Skierowałam klacz w bramę, zaraz za nią skręt w lewo i jedziemy. Maratonówka miękko toczyła się po równiutkiej nawierzchni, wykonanej na moje zamówienie, drogi okalającej WSR Exodus. Kiedy zauważyłam, że siwa uspokoiła się i skupiła na ciągnięciu powoziku, poluzowałam wodze. Wanilia opuściła łeb głębiej wchodząc w uprząż barkami. Miałam nadzieję, że klacz podczas szkolenia nabrała odpowiedniego do tej dyscypliny umięśnienia, które miało dzisiaj ułatwić mi sprowadzenie do stajni zamówionego towaru. Zaraz za małym laskiem nakłoniłam klacz do skrętu w prawo. Zjechałyśmy tym samym z drogi, wjeżdżając na dziksze pola, co i rusz przecinane małymi zagajnikami. Zauważyłam, że siwej ciężej było ciągnąć powozik, zaczęła mocniej pracować grzbietem. Oddałam jej jeszcze trochę lejcy. Szybko zrelaksowałam się w owym leśnym środowisku. Widać Wanilia nie była już tym samym podlotkiem, co trzy lata temu, zmądrzała. Przez długi okres czasu nie prosiłam o kłus. Klacz namęczy się w drodze powrotnej. Bez problemu pokonałyśmy odcinek drogi o piaskowym podłożu, seria zakrętów pomiędzy drzewami również nie wykonała na nas większego wrażenia. Dziwnie czułam się, patrząc na konia z tej perspektywy. Przecięłyśmy prostopadle szutrówkę łączącą się z szosą prowadzącą do RCH. Kiedy ponownie znalazłyśmy się na trawie zacmokałam, wzmacniając komendę lekkim smyrnięciem bacikiem. Siwka podskoczyła ochoczo przechodząc w kłus. Było trochę nierówno, toteż powozik przekrzywiał się na prawo, a ja siedziałam w dziwnej pozycji. Mimo to dzielnie wytrwałam w postanowieniu o zmianie chodu. Długim "whoa" nieco zwolniłam klacz, co sprawiło że kłusik stał się wyraźnie rytmiczny. Wanilia spokojne dreptała sobie ścieżką, a ja mogłam w spokoju zająć się łapaniem równowagi. Po kilku minutach równego kłusa moim oczom ukazały się wysokie drzewa. Kiedy podjechałśmy bliżej, rozpoznałam w nich olbrzymie topole, rosnące w długim, równym rzędzie. Zwolniłam siwkę do kłusa, co wykonała z parsknięciem. Nabrałam lejce na kontakt by móc precyzyjniej oddziaływać na klacz. Zjechałyśmy na lewą stronę ścieżki, a gdy dróżka pod topolami wyraźnie się zarysowała - skierowałam na nią Wan i cmoknęłam by nieco przyśpieszyć stępa. Pod kołami powozu trzaskały małe gałązki, płosząc Wanilię. Ta jednak nie miała ochoty na wygłupy i sygnalizowała to jedynie kuląc uszy. Nie pozwoliłam jej zwolnić, wiedziałam, że jakikolwiek impas mógłby skłonić ją do poszukania sobie zajęcia. A przecież nie o to nam chodzi. Po około 50m, ścieżkę przecięła nam wysypana żużlem szutrówka. Przyzwyczajona podczas terenów Wanilia była pewna, że pojedziemy na wprost, więc moja komenda do skrętu w prawo wprawiła ją w osłupienie. Na chwilę zatrzymała się, a niżutkie wzniesienie na którym leżała czarna droga, sprawiło, że bryczka stanęła. Zacmokałam na klacz od razu sygnalizując skręt w prawo. Miałyśmy bowiem naprawdę mało miejca, trzeba było się wyrabiać. Wzięłam do ręki bacik i strzeliłam nim nad batem siwki, w charakterze ostrzeżenia. "Jazda, jazda, jazda" - powtarzałam poganiając lejcami klacz. Wanilia przez chwilę zaczęła się wspinać do góry, ale finalnie załapała o co chodzi, skoczyła do przodu ruszając bryczkę z miejsca. Koła ścieły trochę zakręt, ale ja byłam dumna z siwej, że tak dzielnie poradziła sobie z małą, ale jednak, przeszkodą. Dość długi kawałek musiałyśmy przejechać tą drogą. Z ciężkim sercem skierowałam Wanilię na środek - trawiaste pobocza nie były na tyle szerokie by zmieścić na nich maratonówkę. Mam nadzieję, że żaden feralny kamyk w kopycie nam się nie przytrafi. Poluzowałam lejce, pozwalając klaczy wyciągnąć szyję. Siwa złapała rytm, spokojnie i bez wysiłku ciągnąc powóz. Z zamyślenia wyrwał mnie samochód, który przejechał nie tak już odległą asfaltówką. Nadszeł w końcu ten moment - skróciłam lejce, podgoniłam klacz, by szła energicznie i dynamicznie do przodu. Bez problemu pokonała niewielką różnicę wzniesień pomiędzy drogami, poprawnie skręciła ustawiając się, wedle mojego życzenia, po prawej stronie drogi. Pochwaliłam ją głosem. Cały czas utrzymywałam napięte wodze. Na razie było spokojnie, dopiero za chwilę miały zacząć się zabudowania. Cmoknęłam na klacz prosząc o kłus. Musiałam powtórzyć komendę, by zmieniła chód. Pochwaliłam ją, oddałam troszkę wodzy by pozwolić jej pracować szyją. Po kawałku kłusa zobaczyłyśmy pierwsze budynki. Zwolniłam siwą do stępa. Po podwórkach biegały dzieci, niektóre przystawały by obejrzeć konia. Na sznurkach powiewały kolowe ubrania. Okulary na oczach Wanilii nie pozwalały jej zobaczyć pewnych rzeczy, ja również pilnowałam tempa, by zajęła się pracą, a nie wyszukiwaniem powodów do spłoszenia. Ku mojemu zdziwieniu przeszłyśmy to całkiem spokojnie, Wanilia tylko raz czy dwa niewiele odskoczyła, nie były to jakieś wielkie spłochy. Domki stopniowo zmieniały się w coraz ładniejsze, większe wille. Pomiędzy nimi można było zauważyć piękny ogród prowadzący do niebieskiej hali. Sprowadziłam siwą na polną dróżkę, by móc podjechać do RCH od tyłów. Wanilia postawiła uszy, odbróciła głowę w stronę budynku, próbując zlustrować okolicę pomiędzy okularami. Precyzyjnie wjechałyśmy w bramę.
- Wow, wow, wow - z uśmiechem na twarzy przywitała mnie Say - zmieniłaś środek transportu?
- Wszyscy w Exodusie jesteśmy niekonserwatywni - odwzajemniłam uśmiech, zatrzymałam klacz i zeskoczyłam z powozu.
- Towar możesz odebrać w magazynie - odpowiedziała i pomknęła gdzieś ze stertą papierów. Pomiziałam siwkę pomiędzy oczami. Wanilia wyglądała niczym prawdziwy koń dorożkarski - odciążyła nóżkę, opuściła łeb. Zdjęłam pasy ciągowe z orczyka, powoli zsunęłam całą uprząż łapiąc klacz za ogłowie. Odłożyłam szory do maratonówki, ogłowie zamieniłam na kantar do którego dopięłam uwiąz. Przywiązałam klacz do ogrodzenia w cieniu, pozostawiając luźny uwiąz. Pocałowałam ją w chrapki, przyniosłam wiadro wody z kranu i poszłam po mój towar. Na szczęście maratonówka nie była zaparkowana daleko, mogłam powoli przytargać wszytkie elementy i bezpiecznie je ulokować. Sama poszłam się napić do biura. Chwilkę pogawędziłam z Say, zaczepiłam Deidre oraz zajrzałam do Bel Cavallo. Kiedy ponownie wróciłam po Wanilię, ta właśnie stwierdziła, że może napić się wody. Poczekałam chwilkę, zamieniłam kantar na ogłowie, zabrałam uwiąz i wraz z klaczą wróciłyśmy do powozu. Wrzuciłam kantar do bryczki, ubrałam siwą w uprząż i zapięłam do bryczki. Na moje cmoknięcie z nową energią ruszyła do przodu. Jedno ucho skierowała do tyłu. Bryczka była zauważalnie cięższa, widziałam, że siwej dużo trudniej było skręcać. Jakoś sobie jednak poradziłyśmy z wyjechaniem z RCH na drogę. Tym razem nie kierowałam jej w pola, łatwiej było jej ciągnąć bryczkę po drodze. Rzeczywiście koła miękko toczyły się po asfalcie, Wanilia spokojnie rozglądała się po okolicy, a ja mogłam się zrelaksować. Siwa była trochę już umęczona, nie interesowały jej biegające i krzyczące dzieci. Poprosiłam o kłus, by przyśpieszyć nieco tempo podróży. Klaczy nie było tak łatwo jak z pustą bryczką, jej kroki nie były tak sprężyste. Oddałam jej wodze pozwalając na wyciągnięcie szyi. Wyraźnie stukała podkówkami o twarde podłoże, co jakiś czas parskając. Szczerze mówiąc było mi jej szkoda, ale skoro już wyjechałyśmy musiałyśmy wrócić. Zwolniłam ją do stępa z zamiarem powrotu w tym tempie. Kilka kierowców minęło nas zwalniając, kilka nie oszczędziło sobie jeszcze zatrąbić. Siwa przyjęła to z temperamentem konia dorożkarskiego - kuląc uszy w stronę dochodzącego dźwięku. Kawałeczek jeszcze zakłusowałyśmy, zaraz musiałyśmy znowu zwolnić bo droga stawałą sie nieco wyboista. Sama zaczęłam poznawać okolicę - byłyśmy blisko. Utrzymałam dynamiczny stęp, by pomóc jej przebrnąć przez asfalt w kształcie kocich łbów. Po dużym łuku zakręt i mieścimy się pomiędzy dwa zagajniczki. Poszło łatwo, siwa bez pretensji wykonywała polecenia. Droga wyjątkowo zmieniła swą strukturę. Ponownie bez problemu wjechałyśmy w bramę. Zatrzymałam ją pod garażem i zeszłam z powozu. Poklepałam ją po łopatce, wymiziałam po szyi i rozebrałam z uprzęży.
Poprosiłam Mariusza by wypakował przeszkody, sama wraz z klaczą poszłam do stajni. Zamieniłam ogłowie na kantar i zaprowadziłam ją na myjkę. Nie mogłam się nachwalić Wanilii - dałam jej jabłko, nieustannie miziałam ją po szyi i miękkich chrapkach. Porządnie umyłam siwą od uszu do ogona - szamponem odświeżającym. Z każdą kolejną kroplą wody lądującą na jej ciele, klacz ożywiała się. Zdobyła się nawet na opryskanie mnie wodą i obślinienie mojej bluzki w poszukiwaniu kolejnego jabłka. Pocałowałam ją w chrapki, podrapałam między oczami po czym wręczyłam jej kostkę cukru. Na chwilkę na solarę, by nieco przeschła. W tym czasie dokładnie obejrzałam jej kopyta w poszukiwaniu odłamków żwiru. Z ulgą stwierdziłam brak jakiegokolwiek przybysza. Nogi nasmarowałam jej wcierką chłodzącą, owinęłam owijkami, wyłączyłam lampy. Z kolejną dozą pieszczot odprowadziłam ją do biegalni. Jeszcze przez chwilę wymasowałam jej grzbiet. Siwencja po kilku minutach położyła się, wytarzała i została w pozycji leżącej. Zostałam z nią jeszcze chwilę, głaszcząc ją po szyi, brzuchu i zadzie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Rustler dnia Sob 22:37, 28 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    Zobacz poprzedni temat : Zobacz następny temat  
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.wsrexodus.fora.pl Strona Główna -> Archiwum / Stały tutaj / Wanilia / Treningi Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Regulamin