Forum www.wsrexodus.fora.pl Strona Główna

Cross - pierwsze skoki w terenie

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.wsrexodus.fora.pl Strona Główna -> Archiwum / Odeszły... / [*] 22.03.2011 - ***Ruthless Antarctic Wind / Treningi
Autor Wiadomość
Rustler
Ojciec Dyrektor



Dołączył: 19 Sty 2011
Posty: 392
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 19:09, 22 Sty 2011    Temat postu: Cross - pierwsze skoki w terenie

Koń: Windy
Jeździec: Rustler
Pogoda: pochmurno, ubity śnieg, niezbyt ślisko
Miejsce: tereny wokół Aurum Animus, las, ścieżka terenowa
Czas: 130minut, 13:00

Leniwie podniosłam się z krzesła w siodlarni. Z takim samym zapałem wciągnęłam jodphury, zapięłam jeździecką kurtkę i sięgnęłam w stronę skokowego siodła mojego olbrzyma. Na wszelki wypadek wzięłam ze sobą popręg z fartuchem, napierśnik po czym zatachałam to wszystko pod boks. Łeb Olbrzymka od razu pojawił się nad kratami boksu. Ciekawskim spojrzeniem zlustrował to co ułożyłam pod drzwiami i łypnął na mnie tymi oczętami. Wręczyłam mu cukierka, a po chwili wróciłam po resztę sprzętu. Ogłowie polskie z munsztukiem skokowym, wycięty czaprak skokowy, baranek pod siodło, oraz niezbędne ochraniacze na przód i na tył. Wywlekłam Windiego na korytarz, przywiązałam. Rozpoczęłam czyszczenie od kopyt. Ciało przetarłam iglakiem, potem przygładziłam miękką szczotką. Porządnie zapięłam ochraniacze, siodło z całym osprzętem, na końcu ogłowie. Jeszcze raz sprawdziłam czy wszystko wygodnie leży. Czeka nas długi trening. Założyłam toczek i wyprowadziłam gniadosza przed stajnię. Najpierw wgramoliłam się na płot, potem dopiero na 171 centymetrów mojej sierściastej miłości. Podciągnęłam popręg, skróciłam strzemiona o jedną dziurkę i nie tracąc czasu występowaliśmy z terenu WSR Aurum Animus przez główną bramę na całkiem luźnych wodzach.

Oczywiście jak to zwykle wszystko było ciekawe, wielkie i niemożliwie koniożerne. Nie minęło 5 minut gdy Ruthless stwierdził, że dalej nie idzie. Powód? Ha, dobrze jakby był. Postawił radary w przód, a chwilę kulturalnie zawrócił się na zadzie i folblucim galopem zwiał do stajni. Na szczęście nie mieliśmy daleko, dopiero wyjechaliśmy. Wzięłam głęboki oddech, wodze na kontakt.Wyjeżdżamy ponownie. Od początku przypominałam o sobie mocną łydką. Przy owym "strasznym" drzewie nie pozwoliłam mu zwolnić. Jakoś przeszliśmy. Jakoś przeszliśmy. Wtórowały nam prychnięcia i dzikie odskoki, ale przeszliśmy. Poklepałam wariata uśmiechając się. Leciutko popuściłam wodze cały czas utrzymując jej jednak na kontakcie, ponieważ droga nie była zbyt dobra - dwie sztuki kolein od samochodów pokryte mokrym lodem. Łydką starałam się utrzymać Ruthlessa w głębszym śniegu, gdzie było mniej ślisko. Po kilkunastu metrach dojechaliśmy do asfaltówki. Staliśmy schowani za małym laskiem, skąd nie było wyraźnie widać samochodów. Półparadami skupiłam na sobie uwagę gniadosza i trochę wypchnęłam go na drogę, by lepiej zobaczyć panującą tam sytuację. Na szczęście nie jest to jakaś arteria, więc szybko przejechaliśmy na drugą stronę. Niestety, by dotrzeć na miejsce musieliśmy przetupać ok. 200m tąże asfaltówką. Kulturalnie, na kontacie, mocna łydka, energicznie idziemy sobie boczkiem. Za chwilę minął nas samochód. Gniady nie zareagował. Za to go właśnie cenię - w polu ma odpały, ale przy drodze - istny anioł Wink Straszny okazał się tylko fioletowy sznurek na pranie. Strzeliliśmy śliczne ustępowanie przy płocie, ale za chwile już skręcaliśmy na ścieżkę prowadzącą na miejsce. Przejechaliśmy most (łojejej! to mnie zje! naprycham to się przestraszy! łojezu! gryzie!) i dałam mocniejszy sygnał do kłusa roboczego. Nie zawracałam Windiemu głowy, niech się chopak rozkoszuje przyrodą. Minęło półgodziny od wyjazdu ze stajni, a my dojechaliśmy do przewężenia, gdzie po bokach były stawy rybne. Zwolniłam do stępa i spokojnie kierowałam go na drugą stronę. Zagapił się na trawę z lewej strony, ale od razu poprosiłam go o kłus. Po 5 minutach, skupiłam go na sobie półparadami i rozpoczęłam lekko go zbierać. Cały czas anglezowałam, by nie męczyć Uszata swoim ciężarem. Zależało mi na podstawieniu zadu, żeby łatwiej było mu manewrować między kałużami na niepewnej nawierzchni. Energicznym kłusikiem droga szybko mijała. Po chwili wjechaliśmy w bardziej dzikie tereny - ścieżka była otoczona wyższymi drzewami, gdzieniegdzie obgryzionymi przez bobry. Czekało nas przejście przez głębszą kałużę. Poprosiłam o stęp. Mocną łydką starałam się wepchnąć kręcącego się Ruthlessa w wodę. W końcu przysiadł na zadzie i wybił się przeskakując na drugą stronę. Można i w tę stronę Smile Do stępa. Dałam mu jeszcze przez chwilę odpocząć po czym rozpoczęłam zbieranie. Droga była lepsza, zamieniała się bardziej w leśną. Najpierw podgoniłam zad łydkami, dopiero potem lekko przyciągnęłam przód. Utrzymując ustawienie obciążyłam bardziej lewe biodro, łydkami pilnując kłody, a wodzami głowy i łopatek. Było dużo lepiej po ostatnich treningach. Potem zmiana ustawienia i ustępowanie w prawo. Pochwaliłam a potem poprosiłam o kłus. Poprawiłam ustawienie i wykonaliśmy sekwencję 4 ustępowań. W lewo, zmiana wygięcia, w prawo, zmiana wygięcia, w lewo, zmiana wygięcia, w prawo. Kawałeczek kłusem, minęliśmy zakręt i pomoce do galopu. Przytrzymywałam go, by zostawił trochę energii na później. Po kilkunastu foulach podkręciliśmy tempo by łatwiej było nam wjechać na zbliżające się wzniesienie. Potem zwolniliśmy, ja dociążyłam półsiadem jego zad i zjazd z górki. Poklepałam po czym do kłusa. Wjechaliśmy na polanę do ćwiczeń crossowych.


1. kłoda
2. hyrda
3. sheep feeder
4. żywopłot
5. grzybek w wodzie
6. coffin
7. stół
8. bankiet
9. rów
10. kłoda


Stępem objechaliśmy cały tor, by Ruthless dokładnie obejrzał sobie te straszyciele. Najstraszniejszy był błyszczący grzybek, ale jednocześnie nie była to jakaś tragedia - pofukał, obejrzał i luz. Gdy wróciliśmy na start, zakłusowałam. Na dużej wolcie zagalopowanie, jeszcze jedna wolta i najazd na pierwszą przeszkodę - kłodę 40cm. Zdecydowany najazd, koń zamknięty w pomocach, przed samym skokiem mocniejsze tempo i skok. Oczywiście Ruthless jak zwykle musi zasuwać ile która noga może. Przytrzymałam go po powrocie do równowagi, po wyregulowaniu tempa zebrałam galop i skierowałam go na następną przeszkodę, jaką była hyrda 40cm + 10cm do czesania. Do samego końca nie pozwoliłam mu przyśpieszyć co wcale nie poskutkowało. Gniady uprzedził moment odskoku wybijając się za wcześnie. Na szczęście przeszkoda nie wysoka, wyciągnął się ratując sytuację. Lekki zakręt w lewo i sheep feeder wys. 30cm x 50cm. Tutaj pozwoliłam przyśpieszyć, mocniejsza łydka na odskoku, oddałam wodze, po czym amortyzacja lądowania. Windy skakał skupiony, z zainteresowaniem podchodził do kolejnych przeszkód. Na razie nie miałam większych zastrzeżeń. Na ostrym zakręcie walnął sobie bryka, więc wzmocniłam kontakt kierując go prostopadle na żywopłot. Proste. 50cm, które można czesać. Równy galop, uszy na przeszkodę i wybicie. Ładnie pracował zadem, mocno baskilował, pomijając przednie nogi wręcz założone za uszy. Lubi skakać to niech skacze Smile Przygasiłam tempo bo nie byłam pewna nawierzchni, w lecie będącej wodą. Na szczęście okazało się, że jesienią stawik został osuszony, więc spokojnie mogliśmy najechać na grzybka. Ruthless już spływał, nie miał ochoty skakać tak wąskiej przeszkody, ale mocne łydki z obu stron bardzo mu pomogły. Sam wybrał odskok i bezpiecznie wylądował. Na prostej zmiana nogi, a potem już galopując z prawej stromy zjazd. Trudny skok. Zwolniliśmy, skróciłam wodze, do ostatniej chwili czekając z wyższym półsiadem. Gniady sam wybrał odskok nie pozwalając sobie na błędy. Coffin nie był dosyć wysoki - 60cm, ale nie wątpliwie straszny. Wjazd pod górę. Foula po równym i jakże nasz ukochany stół - 80cm. Łydka i wybicie. Oddałam mu więcej wodzy, pozwoliłam przyśpieszyć. Wskok na bankiet poszedł gładko, trudniej poszło z zeskoczeniem (skok - przeszkoda, lądowanie - przeszkoda + wys. bankietu). Wybił się ładnie, stracił równowagę przy lądowaniu. Oddałam dużo więcej wodzy, by łatwiej było mu balansować szyją. Dzięki Bogu nie przewrócił się, tylko lekko zachwiał. Z rowem poszło gładko, trochę się gapił, ale skoczył w miarę. Teraz popuściłam wodze, przeniosłam półsiad do przodu, podgoniłam łydkami i pozwoliłam poszaleć. Ruthless był już zmęczony, nie wykorzystał okazji w pełni. Na szyi pojawiały się pierwsze strużki potu. Teraz już ostatni skok. Kłoda skakana na początku. Chyba przez nieuwagę nie podciągnął tylnych nóg, pociągając nimi po kłodzie. Poklepałam go po szyi, znacznie zwolniłam galop, robiąc jeszcze woltę. Potem do kłusa i powrót.

Wracaliśmy tą samą drogą, toteż nie będę jej opisywać. Powiem tylko, że nic nie ruszało zmordowanego ogiera. Trochę kłusa na odsapnięcie na początku, potem długi stęp na odpoczynek, 10 minut kłusa, żeby droga się nie ciągnęła, a potem już tylko 20 minut stępa aż do stajni. Poklepałam Gniadosza dumnie unoszącego łeb. Zsiadłam i podrapałam go po chrapce. Joann wyszła akurat ze stajni z Puniem, tylko w ogłowiu. Uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie, jednocześnie popuszczając popręg i podciągając strzemiona. Przełożyłam wodze przez uszy, łapiąc Ruthlessa przy pysku oraz przy sprzączce od wodzy. Nakryłam go derką, którą sobie wcześniej zostawiłam i podeszłam z nim do dziewczyny.
- Gdzie byliście? Jak droga? - zapytała spoglądając na mojego rosłego wierzchowca.
- Gdzie byliśmy? Pojechaliśmy obskakać cross easy, który stoi w lesie. Droga w miarę, no co ja Ci będę opowiadać, w lesie spokojnie można galopować, skakało się też w miarę. Dobra, my lecimy, bo mi się zaraz koń przeziębi. Miłego terenu - rzuciłam i odeszłam z Ruthlessem w stronę stajni.
- Masz rację, to my jedziemy. Dzięki - odpowiedziała Joanne.

Uwiązałam Windiego przy jego boksie, zamieniając ogłowie na kantar. Umyłam wędzidło i odwiesiłam je na jego wieszaczku. Potem zdjęłam derkę, którą rozwiesiłam w siodlarni. Tak samo zabrałam siodło, przetarłam gąbeczką popręg i jego wewnętrzną stronę, po czym odwiesiłam je na wieszak. Czaprak wrzuciłam od razu do pralki, którą nastawiłam razem z innymi rzeczami, które aktualnie w niej były. Zdjęłam ochraniacze po czym umyłam je, wyczyściłam kopyta od razu sprawdzając stan podków i stawów. Iglakiem rozczesałam spoconą sierść. Następnie przeprowadziłam zwierzaka na myjkę, gdzie luźno go uwiązałam. Lejąc sobie na rękę dostosowałam temperaturę wody na letnią po czym lekko spłukałam najbardziej spocone miejsca. Potem podwyższyłam temperaturę i zmoczyłam całego konia, od ganaszy aż po czubeczek ogona. Zawiesiłam wąż, a potem namydliłam sierść dokładnie masując całe ciało. Spłukałam to dosyć ciepłą wodą, kończąc chłodniejszą na kończynach. Ściągnęłam nadmiar wody, wytarłam nogi i kopyta, następnie przeprowadzając Gniadosza na solarium. W między czasie, gdy Olbrzym drzemał grzejąc sobie zad na solarium, posmarowałam mu kopyta. Sierść była całkiem sucha, kiedy odważyłam się przebudzić umęczonego championa Wink Zaprowadziłam go do boksu nakrywając lekką stajenną derką. Zamknęłam drzwi i odeszłam do domu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    Zobacz poprzedni temat : Zobacz następny temat  
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.wsrexodus.fora.pl Strona Główna -> Archiwum / Odeszły... / [*] 22.03.2011 - ***Ruthless Antarctic Wind / Treningi Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Regulamin