Forum www.wsrexodus.fora.pl Strona Główna

16 czerwca 2011 - Dwudniowy rajd z Rustler i Adre.

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.wsrexodus.fora.pl Strona Główna -> Archiwum / Stały tutaj / Arizona / Treningi
Autor Wiadomość
Rustler
Ojciec Dyrektor



Dołączył: 19 Sty 2011
Posty: 392
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 20:57, 16 Cze 2011    Temat postu: 16 czerwca 2011 - Dwudniowy rajd z Rustler i Adre.

Całą noc nie zmrużyłam oka, a przecież czeka mnie tak męcząca wyprawa! Równo o 5 zerwałam się z łóżka, rzuciłam w Chocky poduszką, ściągnęłam kołdrę z Adrenaline, próbując nie budzić innych dziewczyn. Sama zbiegłam na dół, do tostera wrzuciłam kromki chleba, a na stole w mig poroskładałam masło, dżemy, szynki i inne cuda. Zdążyłam jeszcze umyć zęby, zanim tosty były gotowe. Dziewczyny zwlekły się na dół, kiedy ja już wyszłam spod prysznica. Chocky wepchnęłam do łazienki. Wraz z Adrenaline zaczęłyśmy przygotowywać kanapki na drogę, w między czasie zjadając przygotowane śniadanie. Chocky szybko się uwinęła, więc Adre. mogła iść się ogarnąć. Choko szybko zabrała się do śniadania, od razu łapiąc się za sprzątanie i pakowanie kanapek. Ja tymczasem wymknęłam się do stajni.
Konie przywitały mnie cichymi pomrukami, które przerodziły się w chóralne rżenia, gdy zaczęłam mieszać paszę. Owies dla Wanilii, Respekta i Arizony zgniotłam oraz wzbogaciłam dodatkową porcją marchewki. Wrzuciłam też po kilka kostek cukru, by dostarczyć im energii w czasie wymagającego rajdu. Kończyłam roznosić śniadanie, gdy do stajni weszły dziewczyny, niosąc ze sobą wiele pojemniczków i torebeczek. Ustaliłyśmy, że złożymy wszystko w jednym miejscu, a potem rozdzielimy po równo na każdego konia. Adrenaline przygotowała sprzęt dla koni, kiedy my latałyśmy do domu i spowrotem, kompletując potrzebne rzeczy. W końcu wszystko było gotowe. Każdy z koni miał nieść porcję już wymieszanej paszy, kilka kanapek, dwie butelki wody, szczotkę, kopystkę, kantar, uwiąz i kilka niepotrzebnych szpargałów. Karuchna, wg wcześniejszych ustaleń zawiozła nam do schroniska paszę na kolację, kiełbaski dla nas oraz świeże czapraki. Skończyłyśmy naradę dotyczącą bagażu, kiedy do stajni wszedł Mariusz. Dziewczyny wraz ze stajennym zabrały się za czyszczenie koni, ja wrzuciłam do samochodu wszystkie siodła, z przymocowanymi już sakwami, czapraki, ogłowia i resztę sprzętu. Wróciłam na gotowe. Wystarczyło zapakować konie do trailerki i gotowe.
Wanilia była dość zaskoczona owym faktem, ale najwyraźniej zbyt zaspana, żeby protestować. Arizkę zaciągnęłyśmy do środka z paczką cukierków w pysku. Respekt sam wszedł za klaczami, unosząc ogon i dumnie krocząc po rampie. Upewniłyśmy się, że przegrody się dobrze zamknięte, a konie bezpiecznie uwiązane. Potem zamknęłyśmy rampę ciężarówki, włączyłyśmy monitoring i wsiadłyśmy do szoferki. Wreszcie można było nadrobić zaległości w spaniu. Długo jednak nie poużywałyśmy, bo Bałtycką Zatokę dzieliło od Exodusa 10 minut jazdy wierzchem. Mimo że nadłożyliśmy drogi, wybierając te o równym podłożu i tak wkrótce stanęłyśmy na "bałtyckiej" ziemi. Respekt przez chwilę odmawiał wyjścia, wyprowadziłam więc Wanilię, która znała już to miejsce. Bułanek i izabelka pewniej wyszły za nią. Karuchna wylewnie się z nami przywitała, zapraszając do domu.
- Wybacz, ale czas nas goni - wytłumaczyłam się, zdejmując z siwej ochraniacze. Osprzęt transportowy zostawiłyśmy w siodlani, będzie nam potrzebny jutro. Wspólnie z dziewczynami pooprowadziłyśmy konie przez kilka minut, potem ostatecznie wyczyściłyśmy i zabrałyśmy się do siodłania. Z samym siodłaniem nie było problemów, gorzej przymocować te wszystkie bambetle. Ciągle coś się wysypywało, urywało, lub ginęło. Ruszyłyśmy z pięciominutowym opóźnieniem.
Wanilia szła pierwsza, jako ta już nieco obyta z tymi terenami. Zaraz za nią kroczyła Arika. Peleton zamykał Respekt. Mimo braku rui u naszych klaczyn, ogier uporczywie wkłusowywał nam w zady, by zaciągnąć się ich zapachem. Adrenaline całkiem nieźle sobie z nim radziła, próby po kilku minutach ustały, a my mogłyśmy relaksować się wśród otaczającej nas zieleni. Było niewątpliwie pięknie. Konie uważnie rozglądały się po bokach, podekscytowane jednocześnie będąc spokojne. My natomiast wesoło gawędziłyśmy. Po kilku kontrolowanych spłoszeniach ze strony naszych rumaków, uznałyśmy, że lepiej będzie jak na początek zajmiemy je pracą. Wierzyłyśmy, że po kilkugodzinach jazdy nie będą miały już na spłochy najmniejszego ochoty. Po kolei wymyślałyśmy różnorakie ćwiczenia, które można było wykonywać w stępie. Były wężyki, cofania, a nawet coś na kształt ustępowania od łydek i na rzuconej wodzy. Totalny misz masz, skutecznie wypełniający czas oraz urozmaicający nam wędrówkę. Po około 20 minutach stępowania, rzuciłam hasło kłus. Konie ochoczo ruszyły do przodu. Na początku anglezowałam, by nie przeciążyć nóg klaczy w trakcie rozgrzewki. Stopniowo ustawiłyśmy się obok siebie, Resa wysłałyśmy nieco do przodu. Wiatr utrudniał nam rozmowę, ale przyjemnie chłodził oraz dezorientował muchy. Początek podróży przebiegał dość sprawnie. Po kilkudziesięciuminutach uznałyśmy, że możemy zagalopować. Najpierw poszerzyłyśmy odstępy pomiędzy końmi, potem kolejno zagalopowałyśmy. Nie ma co ukrywać, narobił się harmider. Wanilia tradycyjnie poczuła trawkę pod nogami i wypruła daleko do przodu, narzucając szybkie tempo. Arizonka dzielnie szła za nami, wcale nie opóźniając maratonu. Respekt natomiast zaakceptował układ zastępu, spokojnie galopował za izabelką, nie próbując wywijać żadnych numerów. Stopniowo zaczęłam przytrzymywać siwą, żeby nie zmęczyć koni takim tempem. Wreszcie zaskoczyło i wszystkie przeskoczyłyśmy na bieg "terenowy". Klacz zwolniła, jednak wyciągnęła się, efektywnie posuwając się z każdą foulą do przodu. Adrenaline próbowała zachęcić Resa do podobnego galopu, co mniej więcej im się udało. Jedynie Arizonka dreptała, nadrabiając krótkie nóżki kondycją. Po kilku minutach biegu zwolniłyśmy do kłusa, potem do stępa.
- Fajna sprawa, musimy to powtórzyć - zawołała Adrenaline z końca. Przytrzymałam Wanilię i zrównałam się z dziewczynami. Droga umożliwiła nam jechanie obok siebie, we trzy.
- Teraz tak mówisz, ciekawe co na to twój tyłek po dwóch dniach w siodle - skwitowała Chocky.
- Nie będzie tak źle - to mówiąc, wesoło się uśmiechnęłam i kilka razy puknęłam palcem w obicie mego rajdowego siodła. Dziewczyny odpowiedziały uśmiechami.
- Pani kierowniczka będzie tak uprzejma przybliżyć nam plan wyprawy na najbliższe godziny? - zapytała Choko.
- Ależ oczywiście...Czeka nas około półtorej godziny jazdy do rzeki, tam zatrzymamy się na krótki postój. Potem pewnie do 12 zejdzie nam się z dojazdem do Turkusowego Stawu. Zatrzymamy się na dłużej, potem pakujemy manatki, godzina może dwie do schroniska gdzie zjadamy obiad - wytłumaczyłam.
- Grafik rzeczywiście napięty - zauważyła Adrenaline.
- Obawiam się, że po powrocie będę miała konio-wstręt - z kwaśną miną stwierdziła Chocky. Wybuchnęłyśmy śmiechem, z czego nasze wierzchowce nie były zadowolone. Cała trójka skuliła uszy. Poruszałyśmy wiele tematów, płynnie przechodząc z jednego do drugiego. Po 10 minutach stępa, jazdę przerwało nam... stadko kaczek krzyżówek, majestatycznie przedostające się na drugą stronę dróżki. Arizka zaczęła się cofać, Chocky szybko zaczęła reagować, jednak klacz nie chciała przekonać się do wjazdu między stworzonka. Wanilia przeszła boczkiem, a Res kroczył w sam środek stadka z miną starego weterana. Sprawa zmieniła się jednak, gdy ptaki uznały, że uciekną przy głośnym akompaniamencie. Niczego nie świadomy ogier odskoczył, zaraz zagalopowując. Ari również wystraszyła się nagłego dźwięku, dołączając do srokacza. Siwa nie była im dłużna, skoczyła do przodu, po chwili doganiając pędzące konie. Dopiero po kilku chwilach udało mi się opanować klacz. Przeszła na chwilę do kłusa, a gdy upewniłam się, że zaczęła kontaktować, sama zmusiłam ją do zagalopowania. Arizka zaczęła wytracać prędkość, ale Res dalej gnał do przodu, może nie tak energicznie jak wcześniej, ale cały czas dość szybko. Okazało się, że dobrze zauważyłam, Chocky ogarnęła klacz, zwalniając galop, a za chwilę przechodząc do kłusa. Uprzedziłam ją głosem, zaraz mijając w galopie. Wanilia zaczynała się rozpędzać, chyba świadoma moich zamiarów. Namierzyła Respekta, a moje łydki były tylko formalnością. Adrenaline również powoli zaczynała docierać do świadomości ogiera, jednak Wanilia w mig nabrała prędkości, wyprzedziła bułana. Kilka metrów przed nim zablokowałam się dosiadem, zmieniłam ustawienie łydek i mocno przytrzymałam, jednocześnie manipulując łydkami. Wanilia perfekcyjnie wykonała manerw, mimo ostrego zakrętu. Zaraz już stała prostopadle do ścieżki, zagradzając drogę Resowi. Dziewczyna wykorzystała okazję, mocno hamując ogiera. Srokacz zafundował nam tylko lekką stłuczkę, jednak wracając do rzeczywistości i reagując na komendy Adrenaline. Poklepałam klacz i zawróciłam na ścieżkę.
- Dzięki - powiedziała Adrenaline - nie wiem co się z nim stało, nigdy tak nie robił.
- Ważne, że wszystko w porządku - odpowiedziałam, uśmiechając się. Niebawem dogoniła nas Chocku wraz ze swoim dzielnym kucykiem
- Kaczki... Kaczki... Ja chcę jeszcze raz! - z miną obłąkańca zaczęła imitować kaczkę.
- Nie kracz - spojrzałam na nią z miną głodnego Edzia.
- E no, Ruściu, pełna profeska, rura, driftem na zakręcie... - zaczęła wyliczać.
- Się wie - wystawiłam język, zaraz strzelając banana. Poklepałam jeszcze raz siwą. Po chwili stanęła w strzemionach by potwierdzić zasłyszane oznaki.
- Laski, zbliżamy się do rzeki! - zawołałam - kto ostatni w wodzie ten kaczka! - krzyknęłam popędzając siwiaczka do kłusa. Mała ochoczo zagalopowała. Już myślałam, że wygramy, a tu minęła nas Arizona z obłędem wymalowanym na twarzy Chocky. Izabelka wyglądała bardzo pewnie, do momentu, kiedy nie stanęła kopytami w wodzie. Raptownie zatrzymała się, a dziewczyna wylądowała u niej na szyi. Klacz skuliła uszy i zaczęła zawracać.
- Nieee... *plask* - dupa Chocka rozpłaszczyła się na półmokrym wybrzeżu. Zaraz dołączyła do nas Adre z Resem.
- Chocky pływa, tak? - zapytała się zsiadając. Ja również zsiadłam, po czym złapałam już pasącą się Arizonę. Chocky otrzepała się, z wkurwienną miną wzięła ode mnie wodze izabelki i schowała się pod tybinką, majzlując przy popręgu. Sama maksymalnie popuściłam popręg, poluzowałam nachrapnik, skośnik wypięłam już w stajni. W umówionym miesjcu znalazłyśmy dużą lodówkę turystyczną wypełnioną wodą. Na łby koni założyłyśmy luźne kantary, nie zdejmując tranzelek. Same wyciągnęłyśmy kanapki, uzupełniłłyśmy płyny, na zmianę podchodząc z końmi do wody. Każdy umoczył chrapy, jednak żaden nie zatrzymał się przy niej na dłużej. Res zajął strategiczne miejsce w cieniu dębu, chwilę połaził w kółko ciągając za sobą Adrenaline, po czym załatwił potrzebę.
- Masz odpowiedź na "nigdy się tak nie zachowuje". Tożto ty nie wiesz, że u koni pęcherz mózg uciska? - z uśmiechem zauważyła Chocky. Uwiązałyśmy na chwilę konie do drzew w cieniu, pozwalając im na odpoczynek. Same dokończyłyśmy kanapki, umyłyśmy ręce i twarze w rzece. Przed ponownym startem schłodziłyśmy nogi koni w rzece, popodciągałyśmy popręgi, pozdejmowałyśmy kantary. Ogółem ogarnęłyśmy czworonożnych uczestników. Przystanek przeciągnął się o 10 minut, ale przegalopowałyśmy się dzięki kaczkom, więc jesteśmy na zero.
Nasze rumaki nie były jeszcze bardzo zmęczone, po zamoczeniu pysków w wodzie dalej były rześkie i pełne chęci do dalszej drogi. Przegrupowałyśmy się, na przód wyjechała Arizka, by dyktować tempo większym koniom. Około 15 minut drogi pokonałyśmy stępem. Dopiero potem ruszyłyśmy kłusem. Jechałyśmy jedna za drugą, ponieważ gdy kłusowałyśmy obok siebie Wanilia i Arizona zostawały w tyle. Jechałyśmy dość wolno. Minęłyśmy kilka różnych zwierzątek, ale konie ograniczyły się do odskoczenia na bok. Słowem, nudno, bez atrakcji. Postanowiłyśmy, że zagalopujemy. Na początku powoli, pod koniec nieco rozpędziłyśmy konie. Po kilku minutowym odpoczynku w stępie, ponownie zakłusowałyśmy. Zaniepokoił mnie jednak dziwny, sztywny, ale jednocześnie skaczący chód Wanilii:
- Dziewczyny, możecie spojrzeć jak ona idzie? - zapytałam. Dziewczyny zatrzymały się, a ja przekłusowałam wzdłuż drogi.
- Rust, ona kuleje. Chyba prawy przód - wyjaśniła Chocky. Zatrzymałam klacz, czym prędzej siadłam i podniosłam jej nogę. Rzeczywiście, sprawcą kulawizny był mały kamyk, boleśnie rozszerzający szczelinę pomiędzy strzałką, a ścianką kopyta. Ujęłam go palcami, ale ani myślał się poruszyć. Z sakwy przy siodle wyjęłam kopystkę i szybko pozbyłam się intruza. Dziewczyny również sprawdziły kopyta koni, wyczyściły je. Chwilkę prowadziłam siwą w ręku, przez kilka metrów kulała, chyba z nadgorliwości - później zaczęła iść normalnie. Nic nie stało na przeszkodzie by móc ją ponownie dosiąść. Wg moich przemyśleń powinnyśmy dotrzeć na dłuższy postój za około 30 minut. Zarządziłam zakłusowanie. Skontrolowałam chód klaczy, był miękki i rytmiczny, więc nie wzbudzał moich wątpliwości. Kłusowałyśmy jedynie 5 do 8 minut, potem ponownie przeszłyśmy do stępa. Ostatnie 20 minut pokonałyśmy stępem. Chciałam by konie odpoczęły, ponieważ miały zjeść tutaj lekkie "drugie śniadanie". Dziewczyny zbytnio nie miały ochoty na rozmowy, ale ostatecznie rozkręciłśmy się i dojechałyśmy do jeziora śmiejąc się oraz głośno rozmawiając.
- Laski, długi postój przed nami! - ucieszona wyjaśniłam dziewczynom.
Objechałyśmy Turkusowy Staw, by nie odpoczywać bezpośrednio przy ścieżce. Zatrzymałyśmy się w uroczym, ocienionym miejscu. Zsiadłyśmy, zdjęłyśmy z koni siodła, które ułożyłyśmy na przygotowanym wcześniej konarze. Ogłowia zamieniłyśmy na kantary. Bez problemu znalazłyśmy kawałek lasu wygrodzony pastuchem elektrycznym. Chocko włączyła elektryzator, po chwili sama wypróbowała jego działanie. Przynajmniej byłyśmy pewne, że taśma właściwie działa Wink Repeskt dostał prywatną kwaterę, Wanilia dzieliła swój padoczek z Arizoną. Na ściance łączącej "padoki" umieszczony był olbrzymi pojemnik termiczny, wielkości wanny, z wodą przygotowaną przez Karuchnę. Zdjęłyśmy z niego pokrywę, udostępniając koniom możliwość picia. Następnie każda z nas znalazła sobie jakieś zajęcie. Chocky poodpinała czapraki od siodeł, które przetarła mokrą szmatką i zostawiła na słońcu do wysuszenia. Adrenaline w cieniu starego dębu przygotowywała dla nas miejsce gdzie będziemy mogły odpocząć i coś zjeść. Ja natomiast zajęłam się przygotowaniem posiłku dla naszych podopiecznych. Wydobyłam lekkostrawne, energetyczne muesli z hermetycznych pojemników, wrzuciłam do każdego po jabłku i kostce cukru. Uwiązałam konie do drzew na czas karmienia, a potem wręczyłam im wymierzone porcje paszy. Po około 10 minutach odwiązałam wierzchowce i udałam się do dziewczyn. Zjadłyśmy kanapki, cały czas obgadując sprawy związane z końmi, stajnią a także naszym prywatnym życiem. Woda w jeziorku była tak przyjemnie chłodna... Nie puściłyśmy płazem okazji by wparować do niej i z upodobaniem brodzić na płyciźnie. Kiedy w końcu stopy zaczęły nam odmarzać wróciłyśmy na koc. Reszty nie zrelacjonuję, bo przycięłam komara, jak się okazało, na prawie godzinę. Obudziło mnie słońce rażące mnie prosto w oczy. Adrenaline nie było, a Chocky wesoło chrapała obok. Tyknęłam ją w bok, powoli założyłam buty i dźwignęłam z ziemi tyłek. Poskładałam nasze siodła do kupy, a tu nagle z gęstwiny wyszła Adre. Nie skomentowałam, wzięłam do ręki uwiąz i przywiązałam do drzewa Wanilię. Przyczesałam sierść, bo siwa się wytarzała, porządnie oczyściłam kopyta. Dziewczyny po chwili zrobiły to samo. W końcu zamieniłam kantar na ogłowie i zaprowadziłam siwkę na brzeg stawu. Chwilkę brodziłam z nią w wodzie by schłodzić nogi, potem wrzuciłam na grzbiet siodło, pochowałam do sakw wszystkie nasze rzeczy, popodciągałam popręgi i inne cuda. Po kilku minutach wszystkie siedziałyśmy na koniach.
- Kurs schornisko Rębowe, strzelam w okolice 1,5 godziny drogi - objaśniłam od razu ruszając stępem. Sprawdziłam popręg. Na początek długo stępowałyśmy. Pewnie minęło ze 20 minut zanim zakłusowałyśmy. Jednak konie wystrzeliły do przodu, wypoczęte po postoju. Podobnie jak i my. Krótkie rozprężenie w kłusie i zagalopowanie, by skrócić drogę jeszcze przed przejazdem przez wieś. Okazała się ona być bliżej niż przypuszczałam, musiałyśmy więc zwolnić do stępa, by powoli przejechać pomiędzy rozwrzeszczanymi dzieciakami, a powiewającymi na wietrze, odblaskowymi ręcznikami. Miśki niezbyt reagowały, Respekt zafundował nam tylko krótkie spłoszonko. Wieś przejechałyśmy szybko, odjechałyśmy kawałeczek kłusem i w końcu mogłyśmy ponownie zagalopować. Nie męczyłyśmy teraz koni, podgoniłyśmy tylko kawałek drogi i ponownie przeszłyśmy do kłusa. Dłuższy kawałek pooklepywałyśmy tyłki w kłusie. Zerknęłam na mapę i wywnioskowałam, że przechodzimy do stępa, stępujemy 15 minut i jesteśmy na obiedzie. Sierść Wanilii zaczynała płynąć, nie wiem czy ze zmęczenia, czy z powodu temperatury. Do samego końca nie forsowałyśmy koni żadnym kłusem. Stępik na rzuconej wodzy. Kiedy zawitałyśmy na miejsce, szybko oporządziłśmy konie, rozdałyśmy im owies, same zjadłyśmy obiad. Nasi podopieczni zostali w stajni, by odpocząć w zacienionym, chłodnym miejscu. Same uwaliłyśmy się na łózkach i ponownie przysnęłyśmy. Tyle to ja chyba nigdy w ciągu dnia nie przespałam...
Po przebudzeniu w mig ogarnęłyśmy konie, wsiadłyśmy i dalej. Słońce przestało tak niemiłosiernie przygrzewać, a czapraki były przyjemnie suche. Sierść naszych koni jednak całkowicie nie wyschła, chociaż miałam wrażenie, że siwa czuła się lepiej po porządnym obiedzie i odpoczynku. Myślę, że opis drogi do wodospadu Oktawa nie ma sensu - droga upłynęła nam na jednostajnym kłusie przerywanym odpoczynkami w stępie. Przy wodospadzie zatrzymałyśmy się na chwilkę, popuściłyśmy popręgi i napoiłyśmy konie przygotowaną wcześniej wodą. Wierzchowce odpoczęły w cieniu pod czujnym okiem swoich właścicielek, po ok. 20 minutach podciągnęłyśmy popręgi, pozapinałyśmy paski i byłyśmy gotowe wyruszyć dalej.
Konie były naprawdę zmęczone, nie było tutaj miejsca na dzikie galopady czy nawet kłusy. Olbrzymią ilość drogi do schorniska pokonałyśmy energicznym stępem. Musiałam ostro poganiać klacz do przodu, bo siwa wolała stanąć na poboczu i skubać trawkę. Wystawiłyśmy Respekta na początek, on jedyny miał jeszcze ochotę na cokolwiek, a klacze ustawiły się za nim i jako tako szły do przodu. Przez rzekę przejechałyśmy równo o 17. Zaczęły nas dopadać pierwsze stada komarów. Postanowiłyśmy zakłusować, by pozbyć się natrentów. Jechałyśmy na przemian 10 minut kłusa i 5 minut stępa. Tak upłynęła nam kolejna godzina. Nie wierzyłam własnym oczom. Schronisko Orawiec!
Zmęczone, wyniurane, ale szczęśliwe rozsiodłałayśmy konie, rozkiełznałyśmy. Uwiązałyśmy je przed stajnią, gdzie porządnie je wyczyściłyśmy, a potem po kolei dokładnie wykąpałyśmy w szamponie odświeżającym. Potem wstawiłśmy kopytne do boksów, nakarmiłyśmy i same udałyśmy się na kolację. Wieczór miło spędziłyśmy przy ognisku, śpiewając i jedząc kiełbaski. Około 21 wszystkie padłyśmy, jakbyśmy zaorały 3 ha motyką.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Rustler dnia Czw 20:57, 16 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rustler
Ojciec Dyrektor



Dołączył: 19 Sty 2011
Posty: 392
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 12:00, 19 Cze 2011    Temat postu:

Dzisiaj wstałyśmy już o bardziej sensownej porze. Od razu nakarmiłyśmy konie. Potem przyszedł czas na śniadanie dla nas. Wesołe, trochę zmęczone wczorajszym dniem zjadłyśmy to co dostałyśmy i pomknęłyśmy do stajni szykować rumaki do dalszej drogi. Było pochmurno, jednak nie mniej duszno niż wczoraj. Na szczęście lekki wiaterek poruszał młodymi listkami. Dużą wagę przywiązałyśmy do wyczyszczenia koni - czynność ta zajęła nam ponad 40 minut. Jednak kiedy skończyłyśmy, wszystkie były czyste, piękne i chętne do jazdy. Osiodłałyśmy je, wsiadłyśmy. Serdecznie podziękowałam właścicielom schroniska za gościnę, po czym wyruszyłyśmy.
Chocky narzekała na obolały tyłek, Adrenaline na odciski na palcach. U mnie też coś by się znalazło. Do Błękitnego Stawu dotarłyśmy w 15 minut. Rzeczwyście, nadałam szybkie tempo jazdy. Nie kłusowałyśmy jednak - energiczny stęp, bez zatrzymywania. Zważając na czekającą nas drogę i niedawny posiłek, czas stępowania był wydłużony. Od wjazdu na umowną granicę Hal pod Siodłem, minęło kolejne 15 minut, kiedy wreszcie zakłusowałyśmy. Konie mocno szły do przodu, co jakiś czas poparskując. Korzystając z ich ochoty do zasuwania, chwilka rozgrzewki w kłusie i zagalopowanie. Wanilia miękko stawiała kolejne kroki, mocno wyciągając nogi przed siebie. Kilka razy z kwikiem upomniała jadącego za nami Respekta, nisko poprawiając zadem. Na chwilkę do kłusa, galop z drugiej nogi. W sumie po 10 minutach definitynie przeszłyśmy do kłusa, a po kilku minutach do stępa. Kiedy konie odpoczęły ponownie zakłusowałyśmy. Urozmaiciłyśmy sobie drogę wymyślaniem na przemian różnych ćwiczeń. Konie nie były tym zbytnio zachwycone, ale w większości posłusznie wykonywały stojące przed nimi zadania. Z Wanilią przerobiłam tylko małą sprzeczkę, podczas gdy chciałam od niej wyegzekwować łopatką do wewnątrz w lewo. Po krótkiej wymianie zdań zwalczyłyśmy problem. Potem przeszłyśmy do stępa, by na rzuconej wodzy dotrzeć na miejsce postoju.
Rozsiodłałyśmy i rozkiełznałyśmy konie, potem wypuszczając je na tymczasowe padoki z pastucha elektrycznego. Same w tymczasie zjadłyśmy drugie śniadanie, a także przeszłyśmy się kawałek dalej, wzdłuż szlaku, by ustawić na poboczu, niepozorną, zabudowaną stacjonatkę, zmontowaną z kilku dłuższych konarów wypełnionych krótkimi gałązkami z liścmi. Całość miała maksymalnie 70cm wysokości. Po powrocie do koni otworzyłyśmy lodówkę z wodą i zostawiłyśmy otwartą już do końca popasu. Kiedy nadszedł czas dalszej drogi - osiodłałyśmy konie i posprzątałyśmy za sobą teren.
Stępowałyśmy przez około 8 minut, potem ponowna, acz treściwa rozgrzewka w kłusie. Jak przewidywałam - naszym oczom ukazała się stacjonatka. Zwiększyłyśmy odstępy między końmi i jedziemy. Nie byłam pewna co do Wanilii, zaatakowałyśmy ją więc z kłusa. Siwa pozytywnie mnie zaskoczyła - bardzo ładny skok, nawet zbaskilowała. Poklepałam ją i zatrzymałam nieopodal. Respekt jednym krokiem przesadził niedużą przeszkodę. Arizona pokazała klasę, bezbłędnie technicznie, ładnie stylowo. Kłusem pojechałyśmy dalej. Prosta, równa droga aż prosiła się by zagalopować już ostatni raz na trasie. Pod koniec popuściłśmy koniom wodze, pozwalając na odrobinę szaleństwa. Gdy na trasie zaczęły pojawiać się pierwsze zabudowania, stopniowo wytraciłśmy prędkość, aż przeszłyśmy do kłusa. Chwila w tym chodzie dla ochłonięcia i do stępa. Koniom trochę zajęło wyregulowanie oddechu, na sierści pojawiły się kropelki potu. Przejazd przez wsi Borówka i Poręba uważam za niezbyt godny opisania - zmęczone konie posłusznie szły wskazaną drogą. Na ulicach nie było ludzi. Do Błękitnej Zatoki dotarłśmy kłusem. Na miejscu rozstępowałyśmy konie, rozsiodłałyśmy i odstawiłyśmy na padoki. Potem zostały one nakarmione. Całą podróż opowiedziałyśmy Karuchnie i Palomie. Potem zabrałyśmy konie, zapakowałyśmy do trailerów i odjechaliśmy do Exodusa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    Zobacz poprzedni temat : Zobacz następny temat  
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.wsrexodus.fora.pl Strona Główna -> Archiwum / Stały tutaj / Arizona / Treningi Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Regulamin