Rustler
Ojciec Dyrektor
Dołączył: 19 Sty 2011
Posty: 392
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 19:37, 03 Maj 2011 Temat postu: 03.05.11 - Przypomnienie ustępowań w terenie |
|
|
Byłam wykończona wielogodzinnymi treningami. Jednak dzień jeszcze nie dobiegł końca, a przed stajenną ekipą było wiele zajęć. Miałam do wyboru wybrać się na kolejną jazdę lub pomóc Mariuszowi i Asi w przerzucaniu siana na strych. Wybrałam pierwszą opcję i postanowiłam postawić na chill out. Moją uwagę zwróciła kasztanka wygrzewająca się na wybiegu w promieniach wiosennego słońca. Roma w pełni korzystała z emerytury w Exodusie, godzinami łaziła po padoku z innymi końmi, wylegiwała się na nim aż do późniego wieczora, lub uprzykrzała życie personelowi wysypując na korytarz siano z boksu. Kiedy podeszłam do jej kwatery i zacmokałam, arabka postawiła uszy, nieco uniosła ogon, podkłusowując do mnie. Postawiła uszy, rozszerzyła chrapki, rozpoczynając poszukiwania przeznaczonych dla niej kawałków marchewek. Z uśmiechem wręczyłam jej kilka kawałków, gładząc kasztankę po szyjce. W głowie od razu ułożył mi się plan - pojedziemy w teren, a na jednej z łączek poćwiczymy elementy dresażu klasy P, które Roma umie po zgrupowaniu u Noja.
Korzystając z faktu, że klacz jest zainteresowana moją osobą, nałożyłam jej kantar, podpięłam uwiąz i sprowadziłam ją na myjkę. Tam uwiązałam Romę, po czym poszłam po jej kuferek do siodlarni. Kiedy wróciłam kasztanka rozglądała się po stajni, spokojnie machając ogonem. Od razu więłam się za czyszczenie - długa sierść już dawno opuściła grzbiet klaczy, toteż czynność szybko przyniosła widoczne efekty. Potem wyczyściłam kopyta, delikatnie przeczesałam długą grzywę i ogon. Pozbierałam wszystkie narzędzia pielęgnacyjne, włożyłam je do kuferka i odniosłam do siodlarni. Niebawem wróciłam z niej ze sprzętem, który rozwiesiłam na poręczach przy ścianie. Na nogach zapięłam ochraniacze, następnie spokojnie nałożyłam na pyszczek klaczy ogłowie, pozapinałam wszystkie paseczki. Przyszedł czas na siodło. Z łatwością wrzuciłam to lekkie, zaprojektowane specjalnie dla klaczy, na niezbyt wysoki grzbiet. Lekko zapięłam popręg i wyprowadziłam klacz przed stajnię. Opuściłam strzemiona, podciągnęłam ciasno popręg i szybko wskoczyłam na siodło.
Na swobodnej wodzy ruszyłyśmy w stronę bramy prowadzącej na dróżkę poza teren Exodusa. Roma, pomimo starczego wieku, byłą pełna wigoru - chętnie szła do przodu, odważnie krocząc po ścieżce. Pogoda była piękna, słońce świeciło, a ptaki wesoło ćwierkały. Jazda na Balladzie również należała do przyjemności. Szybko się rozluźniłam, polegając na Romie. Drogą oddaloną o kilkanaście metrów przejechał samochód, tłukąc się po dziurach, ale na kasztance nie zrobiło to dużego wrażenia. Jechałyśmy na stosunkowo luźnych wodzach, co jakiś czas wykonując płaski łuk wężyka, zatrzymując się lub cofając. Sprawdziłam popręg, po czym uznałam, że możemy ruszyć kłusem. Mijając pobliską chałupkę doświadczyłam zabawnego deja vu. Wypchnęłam klacz do szybszego kłusa, by pewniej zeszła po lekko nachylonym zjeździe. W końcu znalazłyśmy się na daleko rozciągających się łąkach. Kilka razy wykonałyśmy woltę, raz z jednej strony, raz z drugiej. Zwolniłam arabkę do stępa, dodałam łydki by utrzymała rytm. Nabrałam wodze na mocniejszy kontakt, nie pozwalając klaczy zwolnić. Wykonałyśmy serpentynę po łuku, podczas której upewniłam się, że wybrany teren jest równy i bezpieczny do przeprowadzenia tutaj krótkiego treningu. Nie zamierzałam urządzać dzikich galopów, ba, nawet w ogóle nie zamierzałam galopować, ale musiałam być pewna, że nic nie stanie się staruszce.
Wprowadziam klacz na wyimaginowane koło, pilnując by kroczyła po wyznaczonym okręgu. Wygięłam ją do środka koła, poprosiłam o wykonywanie luźnych wolt, zmian kierunku i ósemek. Z czasem dołożyłam do tego krótkie przejścia do kłusa podczas wykonywania każdej z figur. Po wykonaniu jednej z półwolt nie zwalniałam klaczy do stępa, utrzymując kłus. Usiadłam w siodło, zaczęłam prosić o wykonywanie esów-floresów w kłusie. Nie było tego zbyt wiele. Po kilku przejściach pomiędzy stój a kłusem, Ballada pozbierała się na tyle, by móc wykonać ustępowanie od łydki. Na początku szło nam dość opornie. Kasztanka szła szytwno, potykała się. Myślę, że zadanie dodatkowo mógł nam utrudniać trawiasty teren. Dość szybko klacz przypomniała sobie ćwiczenie, wykonywane na zgrupowaniu u Noja. Zaczęła iść pewniej, rytmiczniej. Zwolniłam ją do stępa, pozwoliłam chwilę odpocząć na długiej wodzy. Kiedy znów pozbierałam wodze i poprosiłam o kłus, zaczęło nam wychodzić znacznie lepiej. Kasztanka wykonywała je w większym zebraniu i o niebo lepszej równowadze. Myślę, że całkiem nieźle wyglądało to z boku. Z siodła chód też był niczego sobie. Po kilku próbach zakończonych sukcesem uznałam, że na dzisiaj wystarczy. Zwolniłam klacz do stępa, oddałam wodze i skierowałam w stronę stajni.
Ballada pewnie podążała zapamiętanym szlakiem. Miejsce nie było bardzo oddalone od stajni, ale wystarczyło by rozstępować klacz. Pod stajnią zsiadłam, podwinęłam strzemiona, popuściłam popręg i złapałam Romę za jedną wodzę. Naszym oczom ukazał się wychodzący ze stajni Mariusz.
- A ty możebyś się chociaż za porządne treningi wzięła, skoro się od roboty wymigujesz, a nie w tereniki sobie jeździsz? - był wyraźnie zirytowany.
- My ciężko pracowałyśmy, co nie mała? - uśmiechnęłam się do chłopaka, drapiąc klacz po szyi. Mariusz ulotnił się, a ja zaprowadziłam Romę na myjkę. Od razu zdjęłam jej ogłowie, założyłam kantar. Rozebrałam z reszty sprzętu, dokładnie obejrzałam nogi w poszukiwaniu kontuzji. Z ulgą niczego nie stwierdziłam, po czym przyniosłam z siodlarni kopystkę i iglak. Szczotką roztarłam sierść pod siodłem, kopystką wyczyściłam kopyta. Gotową Balladę odprowadziłam do boksu, nagrodziłam jabłkiem i zostawiłam samą.
Post został pochwalony 0 razy
|
|